Z wakacyjnego blogowego zastoju wyrwała mnie Sylwia Chutnik, która w ostatnim numerze Wysokich Obcasów wyraziła swoją opinię na temat uważności. Rozumiem perspektywę działaczki społecznej i świadomy autoportret typowej lewackiej księżniczki, sama często poruszam w rozmowach temat klasowości, nierównych szans i braku dostępu do wiedzy i rozwoju, choć dość rzadko spotykam się ze zrozumieniem.
Doceniam punkt widzenia Sylwii, tym bardziej, że pamiętam ją z czasów sprzed niesamowitej kariery literackiej, z czasów Czarnej Emilki i Le Madame, kiedy obie działałyśmy w inicjatywach feministycznych, momentami – anarchistycznych. Z czasów, kiedy nawet „zwykłej” Manify (startującej niegdyś spod pomnika Mikołaja Kopernika!) musiała strzec Antifa, bo sceny rodem z dzisiejszego Białegostoku były w Warszawie na porządku dziennym. Z czasów, kiedy komunikacji dywersyjnej służyły listy mailingowe, a o Facebooku w Polsce jeszcze nikt nie słyszał.
Sylwia Chutnik stwierdziła w swoim felietonie, że uważność jest klasowa i dostępna wyłącznie dla osób, które na co dzień mają możliwość zaspokojenia wszystkich poziomów piramidy Maslowa. Ponadto pisarkę „trafia szlag”, gdy słyszy o uważnym życiu i zaspokajaniu swoich potrzeb. Też uważam, że to dobrze, jak czasami człowieka trafi szlag. Nawet Jonathan Leighton, dyrektor wykonawczy szwajcarskiej Organizacji na rzecz Zapobiegania Intensywnemu Cierpieniu oraz autor książki „Bitwa o współczucie: etyka w apatycznym wszechświecie”, przyznaje się do tego, że złość i poczucie niesprawiedliwości napędzają go do działania na rzecz zmniejszania cierpienia na świecie. Jednak sprawa uważności wydaje mi się nieco bardziej złożona i warta… uważnego oglądu.
Nie wszystko jest uważnością
Zgadzam się z Sylwią również w tym, że uważne życie nie jest proste. Przede wszystkim uważność wymaga praktyki – codziennego mozolnego treningu, choć może niekoniecznie aż tak czasochłonnego, jak mogłoby się wydawać. Dla mnie uważność nie jest równoznaczna ze slow-life, które praktykuję jedynie na wakacjach (wiem, wiem, wakacje są klasowe – tu pojawia się pojęcie wdzięczności!), na co dzień jednak łącząc wiele ról, ogarniając dwoje dzieci, dwie prace, nie mając czasu na siłownię czy wydane po 2014 roku książki Sylwii Chutnik, nad czym bardzo ubolewam (bardzo chciałabym nadrobić!). Uważność udaje mi się jednak praktykować w każdych warunkach. Uważność nie ma też nic wspólnego z pozytywnym myśleniem… Jak pisze Julia E. Wahl, „nie wszystko jest uważnością tylko dlatego, że ktoś tak coś nazwie.”
Wypaczona uważność
Wywodząca się ze Wschodu uważność (tam nie jest klasowa…) została wykorzeniona z buddyzmu i zaszczepiona na zachodnim gruncie przede wszystkim jako technika redukcji stresu, jak również poprawy koncentracji i co za tym idzie – zwiększania efektywności pracowników. Tak rozumiana uważność, bez wglądu w całokształt, krytykowana jest z jednej strony za podtrzymywanie status quo poprzez niwelowanie negatywnych skutków „niedoskonałości” kapitalistycznego systemu gospodarczego (pod płaszczykiem dobrostanu pracowników – powierzchownie pojęty corporate wellness), z drugiej zaś za podkręcanie indywidualistycznych ludzkich zapędów – pogoni za własnym komfortem i samozadowoleniem. I choć z naukowego punktu widzenia wypaczonej uważności raczej niczego nie można zarzucić – efekty dla mózgu i zdrowia w ogóle są naprawdę spoko – to z etycznego… sprawa się skomplikowała.
Wchłonięta przez kapitalistyczny rynek McUważność faktycznie może być klasowa, jeżeli uzależnimy ją od naciąganych coachingów, modnych poduszek medytacyjnych, drogich aplikacji mobilnych, innych nieznanych mi atrybutów „uważnego stylu życia”; od uważnego picia fairtradowej kawy w Starbucksie oraz oczywiście smartfona z aparatem o najwyższej rozdzielczości, żeby swoim uważnym życiem podzielić się na Instagramie (i kto to pisze!).
Właściwa uważność
O czym zapomnieliśmy przechwytując ze Wschodu uważność? O jej komplementarnym elemencie, czyli o współczuciu. Buddyjska uważność mocno opiera się na wartościach etycznych i nigdy nie dotyczy wyłącznie indywiduum – przemiany dotyczą nie tylko jednostek, ale również całych organizacji, społeczeństwa i środowiska. Właściwie pojmowana uważność nie koncentruje się na zaspokajaniu rynkowych potrzeb, lecz stawia zastany porządek świata pod znakiem zapytania i dąży do kompleksowego rozwiązania problemu ludzkiego cierpienia, również poprzez zmianę sposobu działania instytucji. Uważność to rewolucja.
Uważność a piramida Maslowa
Moim zdaniem kompleksowo rozumiana praktyka uważności jest w stanie zagościć na każdym poziomie piramidy potrzeb, w dodatku pomaga je identyfikować i nazywać. Jej zbawienny wpływ na ludzkie procesy fizjologiczne został na wskroś przebadany naukowo. Poczucie bezpieczeństwa, lub jego brak, jest co prawda w dużej mierze zależny od zewnętrznych czynników systemowych i materialnych, jednak wiąże się również ze stanem psychicznym, np. traumą lub lękiem. Na poziomie realizacji potrzeb przynależności uważność w połączeniu ze współczuciem wzmacniają poczucie więzi i wzajemnego zrozumienia. Na szczeblu potrzeby szacunku i uznania uważność i współczucie moim zdaniem mogą nie mieć sobie równych – wzmacniają zaufanie do siebie, uniezależniają od krytyki, przy jednoczesnym wzroście empatii i szacunku dla innych. No a na wierzchołku piramidy – wiadomix, hula McUważność 🙂
Bądź zmianą
Zawsze wierzyłam w to, że świat należy zmieniać wielotorowo. Jako permanentna aktywistka, obecnie głównie na rzecz zmniejszenia liczby wypadków drogowych, staram się propagować zmiany zarówno na szczeblu systemowym, jak i indywidualnym. Słowa Gandhiego „bądź zmianą, którą pragniesz ujrzeć w świecie” pobrzmiewają co i raz w mojej głowie, każąc mi odłożyć telefon na czas jazdy samochodem, zebrać plastikowe śmieci z fragmentu nadbałtyckiej plaży lub napisać hejterowi pełen szacunku i miłości komentarz w internecie. Każą mi też praktykować uważność i współczucie, na których w moim odczuciu powinien opierać się cały świat. Wreszcie – powstrzymują mnie przed udzielaniem dobrych rad, nie tylko samotnym matkom, wedle złotej zasady „traktuj innych tak, jak sam chciałbyś być traktowany”.
No i zgadzam się z przytoczonym tu wcześniej Jonathanem Leightonem – „nie możemy być skuteczni w ulepszaniu świata, jeśli nie zadbamy o siebie samych.” I nie musi to być koniecznie osiędbanie klasowe, drogie i konsumpcjonistyczne. Pozdrowienia od lewackiej księżniczki dla lewackiej księżniczki, do zobaczenia na Instagramie lub w hipsterskiej mokotowskiej kawiarni 🙂
Źródła: