Z dumą i niemałym zadowoleniem przyznać muszę, że w ciągu pół roku wykonałam taki kawał roboty nad swoim zdrowiem i życiem, jakiego chyba nigdy wcześniej nie ogarnęłam. Co spowodowało, że z dnia na dzień zdecydowałam się na reset i upgrade swojego systemu? Punktem wyjścia były nieidealne i nieulegające poprawie parametry krwi oraz nagły jesienny kryzys spowodowany chwilowym, acz intensywnym, przeciążeniem obowiązkami zawodowymi. Jak to bywa z kryzysami – na ogół są najlepszym, co może nas spotkać. I tak w listopadzie rozpoczęła się moja transformacja, której końca nawet nie chcę widzieć.
Co zrobiłam, aby poczuć się tak, jak się czuję dziś?
1. Odstawiłam alkohol i kawę
Najpierw w odstawkę poszły używki. Kto mnie zna, ten wie, że przez większość życia przejawiałam dużą słabość do ich obydwu (ale wie również, że zawsze lubiłam imprezować na trzeźwo, w roli kierowcy rozwożącego przyjaciół bezpiecznie do domów). Na przełomie października i listopada poczułam nagłą niechęć do alkoholu, co ułatwiło mi pożegnanie zwyczaju wieczornej lampki czerwonego wina czy też urodzinowego… (niepozbawionego konsekwencji) „resetu”. Mam nadzieję, że w przypadku trunków wyskokowych zmiana ta będzie trwała. Temat właściwości prozdrowotnych kawy jest bardziej złożony, więc raczej jeszcze do niej wrócę ? Z olejem MCT i grzybami Lion’s Mane naprawdę robi robotę!
2. Zaczęłam regularnie trenować
Lubię aktywność fizyczną, zawsze dużo chodziłam i miałam liczne romanse z siłownią, jednak pod koniec ubiegłego roku pierwszy raz w życiu zdecydowałam się na współpracę z bardzo kompetentnym trenerem personalnym, który po szczegółowym wywiadzie dotyczącym stylu życia i stanu zdrowia oraz po kilku godzinach obserwowania mojego ciała w akcji, ułożył mi indywidualny trening dostosowany do moich potrzeb. Była to zdecydowanie jedna z najlepszych inwestycji w moim życiu. Pomimo zamkniętych siłowni, wciąż regularnie trenuję w domu, co gwarantuje mi świetne samopoczucie.
3. Zadbałam o jakość snu
Choć zawsze lubiłam spać, całe życie identyfikowałam się jako „sowa” – sygnałem do nieśpiesznego udania się do łóżka była północ, zawsze miałam problem z zaśnięciem, a przy braku budzika (i dzieci) mogłam spać nawet do 10-11. W ramach ogólnego resetu postanowiłam również zadbać o reset rytmu dobowego. Co ciekawe, odkąd zaczęłam kłaść się spać ok. 22, nosić wieczorem okulary blokujące światło niebieskie oraz codziennie się uziemiać, zaczęłam zasypiać w ciągu minuty oraz wstawać wypoczęta i pełna energii ok. godziny 5.30 (dzisiaj nawet 4.50). Pozdrawiam wszystkie „skowronki”! ?
4. Radykalnie zredukowałam węglowodany
Węglowodany zamulają i nie służą mojemu zdrowiu, dlatego praktycznie wyeliminowałam je w ciągu dnia. Po dwóch jakościowych posiłkach białkowo-tłuszczowych, dopiero późnym popołudniem pozwalam sobie na wysokoskrobiowe warzywa lub niektóre owoce. Zwracam też większą uwagę na to, aby produkty, które spożywam, pochodziły z upraw ekologicznych. Do tego wdrożyłam kompleksową suplementację naturalnymi minerałami, witaminami, aminokwasami, adaptogenami oraz nootropikami (suplementacji poświęcony był poprzedni wpis). Po wakacjach planuję zrobić kolejny krok i wejść w stan ketozy. Trudno mi to sobie wyobrazić, ale podobno będę czuć się jeszcze lepiej! ?
5. Przeprosiłam się z zimnem
Całe życie bałam się zimna i byłam przekonana, że na pewno mnie zabije („załóż czapkę, bo się przeziębisz!”). W wełnianej czapce chodziłam do temperatur rzędu 16-17 stopni, a zmarznąć potrafiłam nawet na dolnej półce sauny czy w cieniu w 30-stopniowym upale. Wtem… natknęłam się w internetach na inspirującą postać Wima Hofa i postanowiłam zacząć morsować. Tak się złożyło, że na imprezie spotkałam koleżankę, która zaproponowała mi wspólne styczniowe wejście do jeziorka Czerniakowskiego, więc się umówiłyśmy. Oczywiście terminy nam się rozjechały i do tej pory nie morsowałyśmy razem, jednak w wyznaczonym dniu dzielnie weszłam do akwenu z przefajnymi ludźmi zapoznanymi na plaży. Morsowałam regularnie do końcówki kwietnia, a teraz eksperymentuję z naprzemiennymi prysznicami. W 2020 roku ani razu nie byłam przeziębiona. Raz co prawda obudziłam się z lekkim bólem gardła, jednak szybko wbiłam się w kostium kąpielowy i wskoczyłam do lodowatego wodospadu – po infekcji nie zostało nawet wspomnienie. Warto zaznaczyć, że jako Katarzyna znana byłam dotąd z przewlekłych jesienno-zimowo-wiosenych infekcji kataralnych… ? No i nagle okazało się, że potrzebuję prawdziwej zimy, żeby musieć nosić czapkę!
6. Zresetowałam nawyki
Poza zmianą zasadniczych nawyków związanych z używkami, odżywianiem, snem i treningami, wdrożyłam też wiele mniejszych codziennych usprawnień, m.in.: po przebudzeniu od razu wychodzę na taras złapać trochę lumenów i wspomóc produkcję dopaminy; zaś na okoliczność dłuższego dnia oraz porannej błogiej ciszy, wydłużyłam czas codziennej medytacji uważności oraz zaczęłam pisać 5-minutowy dziennik. Niestety masaże i saunę musiałam zamrozić na czas trwania lockdownu. Wdrożyłam natomiast wiele update’ów i zasad dotyczących produktywności, ale o tym może innym razem. Z pewnością pomocne było cięcie przyjmowanych informacji i bodźców.
Prawdziwa wolność jest niemożliwa bez umysłu uwolnionego dzięki dyscyplinie.
Mortimer J. Adler
7. Zresetowałam lęki i przekonania
Sytuacja lockdownu oraz widmo kryzysu ekonomicznego skłoniły mnie do pogłębionego wglądu w swoje najbardziej paraliżujące lęki, głęboko zakorzenione przekonania i obciążające programy, wyłażące z ukrycia w kryzysowych sytuacjach. Dzięki tej uważnej konfrontacji zupgrade’owałam nie tylko hardware, ale również software – zrewidowałam życiowe priorytety, podjęłam decyzje i działania, których wcześniej bym nie podjęła oraz ujrzałam swoje życie w zupełnie nowym świetle (więcej o tym, jak przetrwałam lockdown, napiszę w kolejnym tygodniu).
Jak się czuję?
Nie przeziębiam się, nie marznę, mam dużo siły i motywacji do rozwoju i działania. W ciągu dnia nie doświadczam spadków energii, zawieszeń systemu ani powiadomień o przepełnieniu twardego dysku czy nowych wirusach (haha). W pracy niemal codziennie potrafię złapać taki flow, że na chwilę zapominam o reszcie świata. Moje relacje rodzinne uległy znacznemu umocnieniu. Jednym słowem – takiego samopoczucia życzę każdemu.
Jeżeli moja historia brzmi dla Ciebie zachęcająco, na początek polecam Ci lekturę poradnika „Biohacking” Karola Wyszomirskiego, którą niedawno przeczytałam i która mogłaby być podsumowaniem mojej dotychczasowej drogi – zawarte są w niej wszystkie niezbędne informacje i wskazówki dotyczące resetu życiowego systemu. Na hasło biohacking otrzymasz rabat 40% na pierwszą w Polsce książkę o hackowaniu ciała i umysłu.
PS1. W książce są fantastyczne przepisy na kuloodporną kawę czekoladową! Z pewnością przetestuję, jak tylko wrócę do picia kawy ?
PS2. Jakie są Twoje dobre nawyki?